szkoła 2019

Dopokąd idziesz, szkoło?

Nie bito nas linijkami po rękach. Nie ciągnięto za uszy przez całą kasę. Nie trzepano nam portek, kiedy coś przeskrobaliśmy. Było stanie w kącie i ośla ławka, ale nie bardzo ktokolwiek się nimi przejmował. To już były inne czasy. Istniała Karta Praw Dziecka, a i „dawne czasy” odchodziły powoli w niepamięć. Dla osadzenia w rzeczywistości napomknę, że swoją edukację w szkole rozpoczęłam w 1987 roku.

Muszę przyznać, że miałam wiele szczęścia w urodzeniu się w odpowiednim czasie i sporo również w spotykanych w życiu nauczycielach. Pani Małgosia, nasza Pani w klasie od pierwszej do trzeciej, wyprzedzała swoją epokę o kilka lat przynajmniej. Robiła nam krótsze lekcje, co 20 minut pozwalała się poruszać, wprowadzała mini zeszyty, żeby oswoić nas z liniami i dopiero, kiedy ktoś je dobrze ogarnął i umiał w nich pisać, pozwalała na pisanie w kratce. Nowo poznany przez nas materiał wieszała na ścianach, na przygotowanych przez siebie planszach, więc wiedza wchodziła nam bez większych trudności.

Mi za to brakowało w dzienniczku miejsca na uwagi…

Podobno byłam niesfornym dzieckiem. Yyy… Znaczy się. Z mojej strony wyglądało to tak, że jakoś wiedzę z pierwszych klas opanowałam w przedszkolu, więc na lekcjach niesamowicie się nudziłam. Ponieważ przyroda nie znosi próżni – spędzałam czas, jak tylko było to możliwe, czyli najczęściej rysując coś ciekawego lub na grze w kółko i krzyżyk. Z punktu widzenia Pani Małgosi musiało to wyglądać tak, że wiecznie nie uważałam, nie byłam zainteresowana tematem i jeszcze rozpraszałam kolegów (w kółko i krzyżyk nie da się przecież grać w pojedynkę!).

Czasem sobie myślę, że w dzisiejszych czasach otrzymałabym diagnozę – jeśli nie ADHD, to przynajmniej nadpobudliwości psychoruchowej. Wtedy nazywało się takie dzieci niegrzecznymi i wstawiało kolejne uwagi do dzienniczka ucznia. Z pierwszą dysleksją, albo dysgrafią w życiu spotkałam się dopiero w 3 klasie LO – nasz kolega z klasy był na badaniach i od tej pory miał inne kryteria oceniania niż pozostali. Gdzieś później obiło mi się o uszy, że wszelkich „dys” istnieje więcej, a orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej można otrzymać na wiele trudności. Myślałam sobie wtedy, że, kurczę!, świetnie, że dzieci teraz są tak indywidualnie w szkolnictwie traktowane!

Jest tyle możliwości!

W dorosłym życiu przyszło mi przez chwilę być pomocnicą przedszkolanki w jednym z prywatnych przedszkoli. Poznałam wtedy ogrom możliwości edukacyjnych na tak wczesnych etapach nauczania. Jakie zabawki! Jakie interaktywne! Jakie rozwijające we wszystkich kierunkach! Jakie śliczne! Jak bardzo poszerzające horyzonty! Jak wspomagające wyobraźnię! No wow!

Mam znajomych psychologów i pedagogów, więc i na Facebooku co jakiś czas migają mi różne tematy. A to zabawki Montessori, a to różnej maści metody pracy z dziećmi, albo inne warsztaty, czy spotkania dla rodziców uczące ich postępowania, zabaw i gier z dziećmi o specjalnych potrzebach. I tak czytając i śledząc i patrząc naprawdę nabrałam przekonania, że jest tak wiele możliwości!

A potem nasze Dzieci poszły do szkoły…

Mała, wiejska szkoła, więcej nauczycieli, mniej uczniów, więcej czasu dla ucznia – myślałam sobie – cóż może pójść nie tak? W porównaniu z molochami, do których dane mi było uczęszczać (najpierw 3 klasy na każdym poziomie po 30 uczniów, potem 6 klas na każdym poziomie…) to z pewnością tu będzie tylko lepiej! I rzeczywiście – pod względem ilości uczniów – jest. Szkoła składa się z dwóch budynków (pozostałość po podstawówce i gimnazjum): w jednym jest przedszkole i młodsze klasy, w drugim starsze klasy. Na każdym poziomie (poza rocznikiem 2008/2007) jest po jednej klasie, obecnych klas piątych jest dwie.

Od września jednak wiele spraw zdążyło mnie już zadziwić!

Na przykład trudno mi przyjąć, że Pani z matematyki zaprasza nas na rozmowę w sprawie jednego z naszych dzieci, opowiada o swoich z nim kłopotach (tak, dziecko ma trudności z utrzymaniem uwagi, jest kinestetykiem i ma orzeczenie o kształceniu specjalnym z powodu obniżonego poziomu inteligencji), po czym zadaje pytanie: „Co Państwo proponują zrobić?” i insynuuje, byśmy w domu karali je wyciągali konsekwencje za niepoprawne zachowanie w szkole.

Tak samo trudno mi zrozumieć, że wychowawca z oburzeniem opowiada wydaje opinię: „Emocjonalnie ona jest na poziomie pięciolatka, ponieważ pogryzła koleżankę”, w ogóle nie dopytując o całość sytuacji i nie wiedząc, że była to samoobrona, ponieważ koleżanka pierwsza zaatakowała (i tak, okazuje się, że np. danie komuś w twarz jest bardziej dojrzałe!).

A już kompletnie nie mogę zrozumieć, że kiedy dwoje naszych dzieci ma orzeczenie o kształceniu specjalnym i opracowano dla nich IPET (indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny), to nie dość, że oba te programy są w dużej mierze od siebie przekopiowane (!), choć orzeczenia w wielu punktach mocno się różnią, to jeszcze w większości kompletnie nie są realizowane! Nauczyciele realizują po prostu z całą klasą to samo…

To napawa mnie największym smutkiem i powoduje moje rozczarowanie…

Kasa w szkole?

Szkoła korzysta z systemu Librus. Ucieszyłam się z tego bardzo, bo w końcu żyjemy w XXI wieku. To jednak jedyne udogodnienie, z którego i tak nauczyciele korzystają w minimalnym zakresie. Yyyy. To znaczy tak. Wpisują w nim oceny. A wszystko co poza tym? Starsze Dzieci przynoszą nam do domu wiadomości od nauczycieli o młodszym rodzeństwie (a my pracujemy nad zwalnianiem ich z dotychczasowej odpowiedzialności starszych za młodszych, do której sami w dotychczasowym życiu przywykli). Wszelkie pieniądze zbierane są w gotówce przez skarbnika klasowego (a my np. chcielibyśmy potwierdzenia wpłat). Nie ma możliwości, żeby wpłacić wszystko za czworo dzieci od razu, przelewem (a my w ogóle nie funkcjonujemy w gotówce). Czasem nie wiadomo, co, kto i na co zbiera (a my lubimy wiedzieć, na co idą pieniądze z komitetu rodzicielskiego, czy inne „piątki” oraz rozliczamy się z wydatków na dzieci). Punktem kulminacyjnym stał się moment, kiedy p. Dyrektor powiedziała nam, jakie pieniądze przychodzą za dzieckiem z orzeczeniem. Okazuje się, że jest to dziesięciokrotność kwoty, jaką szkoła otrzymuje na każdego ucznia. Co się z nimi dzieje? W ustawie są zapisane dwie dodatkowe godziny rewalidacyjne dla ucznia, więc tyle jest realizowane…

Szkoło! Czy ty w ogóle dopokądś idziesz?

Odnoszę wrażenie, że się raczej zatrzymałaś! W niedoposażonych budynkach, w których nie wykorzystuje się zdobyczy najnowszych technologii. W głowach i umysłach nauczycieli, których kreatywność umarła chyba w dniu obrony dyplomu magisterskiego. W decyzjach dyrektorów, które są obwarowane ustawami, postanowieniami i interpretacjami w najdrobniejszych szczegółach. W klasach z ławkami, w których nie można wstać, się przejść, zobaczyć, co za oknem. W dzwonkach i 45 minutach, które trzeba wysiedzieć, niezależnie od stopnia zaangażowania umysłu. W zmieniających się programach, dzięki którym każde z naszych dzieci na tych samych etapach w różnych latach ma inne przedmioty. We wsadzaniu wszystkich do jednej szufladki i nauczaniu tym samym systemem, niezależnie od typu charakteru dzieci. W sprawdzianach i kartkówkach i ogromie materiału do pamięciowego opanowania…

A przecież tyle miało się w tym dwudziestoleciu zmienić!

A ty zatrzymałaś się, kochana. Niestety. Mam wrażenie, że w roku 1999!

0 0 votes
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments