Mieszczuch w Tatrach?

I tak o to mamy lipiec 2022 – około 2 lat od początków planów mojego zabiegu i już ponad rok od jego wykonania. I – na dziś – całe 40 kg na minusie.

Z wolna dzieje się tak, że już „coś niecoś potrafię”, więc w tym roku zaplanowaliśmy góry. Wprawdzie w planach była miejscówka w Beskidzie Śląskim, jednak wskutek braku odzewu jej właścicielki na dwa tygodnie przed wyjazdem, wdrożyliśmy plan „B” i stanęło na Poroninie. A jeśli Poronin, to… Tatry!

Szczęśliwie się składa, że przynajmniej dla nas dwojga to nie pierwszy z nimi kontakt. Moja i małża taternicka przygoda rozpoczęła się jeszcze w podstawówce, choć ja z maja’94 pamiętam tylko, że droga na Murowaniec miała być lekka, a była długa i „paskudna”, a nad Morskim Okiem leżał jeszcze śnieg. Kolejne dwa wypady – już w zacnej, acz wczesnej bardzo dorosłości – pokazały mi na szczęście takie piękno Tatr, do którego się wraca! Bo WARTO!

Tym razem trochę inny wpis. Powstawał bowiem będzie „na gorąco”, najczęściej gdzieś w górach, w notatniku. Na świeżo. Na bieżąco. Żeby złapać chwilę i podzielić się emocjami.

Wyprawa #1 – Dolina Kościeliska

Zaczęliśmy od niej, bo mam w pamięci jej delikatność i piękno za razem. Sprawdziliśmy mapę i z niej dowiedziałam się, że trasa ma 5 km i może zakończyć się schroniskiem PTTK. Wprawdzie dotychczas do tej dolinki głównie schodziłam, tym bardziej więc przyciągnęła wizja spokojnego spaceru i schroniska na Hali Ornak. Co ważne – wiedziałam i wiem, że muszę się rozchodzić, stąd celowy lajcik na dobry początek.

Doskonale pamiętam przecież, jakim wysiłkiem były dla mnie zakupy spożywcze dla całej rodziny. Bez wózka w roli chodzika nie było co marzyć o tym, że w ogóle przejdę powierzchnię sklepu! Dziś wiem, jak wielkie to było kalectwo… Sprawność traciłam bowiem powoli, jakby mimo chodem, niepostrzeżenie, dzień po dniu mogąc mniej, więc i mniej od siebie oczekując. Dwa lata temu zajechaliśmy w Tatry.

Plan był taki, by podjechać do Kuźnic, stamtąd kolejka na Kasprowy. Ja miałam tylko posiedzieć na ławeczce, małż przejść kilka kroków w jedną i drugą stronę. Do samego parkingu nie dojechaliśmy, bo już nie wpuszczają, więc czekał nas krótki spacer pod górkę. Padłam na pierwszej ławce, a trasę do kolejki zmuszona byłam pokonać bryczką…

Odzyskuję siebie też trochę przy okazji, zauważając z tygodnia na tydzień, że naprawdę mogę więcej. Nagle jestem w stanie się schylić, albo zawiązać sznurówki, wejść na drugie, potem trzecie i czwarte piętro bez odpoczynku, przejść się do sklepu, wsiąść na rower i zrobić 7 kilometrowe kółeczko. Albo – jak dziś – wejść na tatrzański szlak, dojść dolinką Kościeliską do schroniska i nie umrzeć.

Jestem.

Jestem tu jedyną osobą w sandałach, bo wiem, że dalej nie pójdę. Dla mnie to wciąż bardziej trening kardio niż spacer, ale jestem. Przede mną Trzydniowiański i Ornak, które jakieś 20 lat temu zdobyłam. I wzruszenie w serduchu. Bo wiem, że na tym nie skończę. Że zaczynam w życiu nowy etap.

Technikalia: Spacer rozpoczęliśmy w Kirach (927 m.n.p.m.), dokąd dojechaliśmy samochodem. Tam skorzystaliśmy z całodniowego parkingu (odrobinę dalej niż oficjalny Parking TPN znajdziesz tańszą miejscówkę – za 10 lub 20 zł. Trasa rzeczywiście jest niewymagająca, ja lekkiej zadyszki dostałam dopiero na końcowych etapach. Warto wyjechać wcześnie (my na szlaku byliśmy już o 8 rano) – wtedy idzie się i można posiedzieć przy schronisku w miłym cieniu i (jeszcze) odosobnieniu. Im później tym więcej słońca i ludzi.

Wyprawa #2 – Morskie Oko

To już zdecydowanie inna para kaloszy. Wprawdzie ogrom informacji i porad dotyczących Tatr będzie wskazywał, że to idealny kierunek dla rodzin z dziećmi, ale osobiście po dotarciu do celu wcale nie jestem o tym tak bardzo przekonana. Ale! Ale! Od początku.

Szlak na Morskie Oko przechodzę 3 raz w życiu i jestem mocno zaskoczona swoją słabą pamięcią. Dwa pierwsze przejścia wspominam bowiem całkiem dobrze – rzeczywiście jak dłuższy spacer bez większego zmęczenia. Co ciekawe – sam spacer oczywiście się nie zmienił, moje jego doświadczenie bardzo!

Mapa wskazała nam 8 km w jedną stronę. Założyłam więc optymistycznie, że skoro 5 km w Dolinie Kościeliskiej przeszłam, to i 8 dam radę! O jakże się myliłam… I żeby nie było. Tak, radę dałam, ale…

Pierwszy kryzys przyszedł w okolicach wejścia do TPN. Nie zdążyliśmy załapać się na parking na Polanicy, więc do przejścia mieliśmy na starcie +1,5 km. Mimo stosunkowo wczesnej pory (8:30 na Łysej Polanie) od razu poczułam, że mam jakoś dziwnie ciężkie nogi.

Drugi kryzys dopadł mnie w połowie drogi do Wodogrzmotów Mickiewicza. To wcale nie było daleko. Raczej praktycznie na samym początku. Bo spodziewałam się wprawdzie, że będzie pod górkę. Ale pamiętałam z dwóch moich poprzednich wejść, że może i lekko się miejscami męczyłam, ale w sumie nie było tak źle. Teraz niestety tchu brakowało mi za często…

Przy Wodogrzmotach postanowiłam pójść jeszcze kawałek, choć w głowie miałam już ewentualny plan „B” (najwyżej wrócę i podejdę do schroniska w Dolinie Roztoki) oraz plan „C” (ostatecznie wrócę na parking). Spróbowałam jednak iść po prostu, ile mogę i odpoczywać po drodze, ile potrzebuję. W ten sposób do Morskiego Oka wdrapałam się po około 5 godzinach. Pocieszające było, że im dalej, tym (niezmiennie!) piękniejsze widoki i że coraz więcej ludzi – podobnie do mnie – co chwila odpoczywało…

Jakoś tak mam, że często w głowie towarzyszą mi różne utwory. Z muzyką w ogóle fajnie się idzie przez świat. Nie inaczej było i tym razem. „Pokonam dziś siebie!” było mocno na czasie, a przeplatane z „Piosenką o Pasterzu” dopełniało krajobrazu wokół.

Całą trasę szliśmy całą rodzinką, jednak każdy w swoim tempie, więc ja większość pokonałam samotnie. Dzięki temu mogłam być świadkiem i trochę więcej poobserwować, co działo się i rozmawiało wokół. Kilka moich refleksji podsumowałam memem.

Morskie Oko oczywiście nie zawiodło. Jest nadal tak samo piękne i zapiera dech w piersiach. Po krótkim odsapnięciu w słońcu małż wybrał się nad Czarny Staw, a ja z dala od ludzi poleżeć w cieniu. I to była świetna decyzja!

Technikalia: Miejsce na parkingu u wejścia na szlak trzeba mieć wykupione online. Bez e-biletu niestety na żaden z nich nie wjedziesz. Kolejność zajmowania miejsca na parkingu zależy od kolejności przyjazdu. My byliśmy w okolicach 8:30 i już trafiliśmy na dalszy – Łysą Polanę. Z i do Zakopanego i okolic kursuje również mnóstwo busów, jednak nam – ze względu na ilość osób – się nie opłacały. Warto pamiętać, że wycieczka odbywa się w dwie strony i jednak to kilkunastokilometrowy „spacer” i zaplanować wyjście odpowiednio wcześniej.

Wyprawa #3 – Oravice

Słowacja stała się naszą alternatywą na pełną turystów niedzielę. Wiedzieliśmy bowiem, jak dużo ludzi jest w tygodniu na niskich szlakach – w weekend spodziewaliśmy się więc ich o wiele więcej. Stąd pomysł, by poszukać czegoś przyjemnego u południowych sąsiadów.

Pomysł na Oravice pojawił się dzięki dość szczegółowemu wpisowi na blogu Kasai. Postanowiliśmy jednak przebyć szlak na dwa sposoby. Droga dla mniej zaawansowanych kondycyjnie objęła Dolinę Bobrowiecką (Bobrovecká dolina), Umarłą Przełęcz (Umrlé sedlo) i Dolinę Juraniową, czyli pętlę zaczynającą się i kończącą się w Oravicach. Małż natomiast z Przełęczy udał się na polską stronę przez Bobrowiecką Przełęcz do Doliny Chochołowskiej.

Szlak zaczyna się i kończy drogą asfaltową i osobiście uważam, że to jego minus. Na szczęście szybko zaczyna się droga utwardzona i taka wiedzie praktycznie przez całą dolinę Bobrowiecką aż do Umarłej Przełęczy.

Po drodze zacienione miejsce z wodą pitną. Szok i niedowierzanie – nawet ze szklaneczką dla wędrowców. Zaraz za Przełęczą czeka chwilowa wspinaczka – jest bardziej stromo i pod górkę, ale na szczęście nie długo.

Woda pitna dla wędrowca
Stromsze podejście

Na zakończenie miła niespodzianka – miejscówka do odpoczynku. Nie wiem, czy w całych słowackich Tatrach, ale na tym szlaku co jakiś czas spotykamy takie chatki. Można przysiąść, jest zadaszenie, ławeczki, nawet tablica i książeczki edukacyjne i… miejsce po ognisku! (Czyżby w Słowackim Parku Narodowym można było je rozpalać?)

Oznaczenia szlaków na Słowacji
Skrzynka edukacyjna

Zakątek dla zmęczonych
Tablica edukacyjna

Druga połowa drogi czerwonym szlakiem wiodła do i przez Dolinę Juraniową. Najpierw stromo w dół wąską ścieżką w lesie, później nadal w miarę wąsko już samą dolinką. Ślicznie! Potoczek, skałki, cień, trochę drogą leśną, trochę większymi kamieniami, dwa delikatne łańcuszki dla wsparcia – szło się naprawdę przyjemnie.

Szlak lasem
I pieniek po drodze 🙂

Po wyjściu z doliny szlak przebiegał polem…

Szlak na łące
I mijane drzewo…

Za polem już niestety znów czekał nas asfalt. Natomiast wędrówkę urozmaiciło napotkane stadko owiec. Wow! Mogłabym stać i obserwować i słuchać skubania trawki godzinami!

Co najważniejsze – nasz cel osiągnęliśmy! Szlak był prawie pusty. I to przy niedzieli!

Technikalia: szlak przyjemny, z krótkim ostrzejszym podejściem. Parking w Oravicy bezpłatny, pobocze wraz z przylegającą łąką. Wejście do Słowackiego Parku Narodowego bezpłatne, ale warto wykupić ubezpieczenie (ewentualna pomoc przy ewentualnym wypadku już podobno bezpłatna nie jest).

Mapka wersji krótszej – pętelka szlaku

Mapka wersji dłuższej – do Doliny Chochołowskiej

Wyprawa #4 – Dolina Chochołowska

Kolejna dolinka – można by rzec, gdyby nie kilka jej wyróżników. Do przejścia do schroniska mamy około 7,5 km, jednak droga, poza dwoma krótkimi odcinkami, jest znośnie delikatnie pod górkę.

Po pierwsze: w Dolinie Chochołowskiej można poruszać się rowerami. Już u jej początku znajdziesz kilka wypożyczalni rowerów, w których w cenie roweru otrzymasz również kask i zapięcie oraz ewentualne potrzebne akcesoria do wożenia dzieci. Dla swoich klientów wypożyczalnie oferują również bezpłatny parking samochodowy.

Po drugie: schronisko. Odwiedziliśmy w tym roku trzy schroniska i jak na razie właśnie to w Dolinie Chochołowskiej wygrywa na naszej liście punktacji. Bezpłatne toalety, gniazdka do ładowania elektroniki, możliwość skorzystania z wrzątku to zdecydowanie jego wyróżniki. Jeśli dodamy do nich pyszną kaffkę, to czego chcieć więcej?

I po trzecie: bacówki! Wzdłuż zielonego szlaku miniesz aż trzy i we wszystkich możesz zarówno porozmawiać z bacami lub ich pracownikami jak i zaopatrzyć się w oscypki, gołki lub inne serki. Najbliżej, bo już na Siwej Polanie przywita Cię Ania – tu zrobisz zakupy, zapłacisz kartą, ale także wynajmiesz taksówkę na każdą porę dnia i nocy (np. na podwózkę na szlak) oraz popatrzysz na czynności przy owcach. Warto wiedzieć, że pisząc do Ani możesz zakupić oscypki i serki również z dostawą do domu.

Dalej spotkasz jeszcze dwóch baców – pierwszego gdzieś w połowie doliny i drugiego tuż przed schroniskiem. Warto zatrzymać się w każdym z tych miejsc, zamienić kilka słów, zrobić zakupy (oscypków poza bacówkami naprawdę próżno szukać), czy napić się czegoś dobrego (jeśli nigdy nie piłaś/łeś żeńczycy – szczerze polecam!).

Gdzieś po drodze…
Bo mech rzeczywiście rośnie od północy
Żeńczyca i oscypek
My tu sobie gadu gadu, a zza bacówki…
Jeszcze tylko kaffka w schronisku…
I kanapka przy bacówce w drodze powrotnej
A! i takie bacówkowe słodziaki!

Reasumując…

Jest noc i dziś wyjeżdżamy do domu. To były dobre dwa tygodnie, choć oczywiście nie wszystko działo się idealnie. Wygląda na to, że całe to góro-łażenie (a uwaga – ja z tych, którzy spacerów nie lubią i już!), z przyrodą i jej majestatem wokół przyniosło mi wiele radości i satysfakcji. Mam w nogach 80 km w dwa tygodnie, a to dla mojej kondycji nie lada wyczyn. Fajnie jest odzyskiwać sprawność i pozytywnie samą siebie zaskakiwać.

Także ten. Tatry? Tak! Wprawdzie do końca nie wiem jeszcze jaki, ale wygląda na to, że całe to szwędactwo ma sens. Ja z pewnością tu wrócę!

0 0 votes
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments