Większa rodzina to większe potrzeby! My już na etapie myślenia o dzieciach wiedzieliśmy, że ich czworo plus nas dwoje (plus pies, plus okazjonalnie teść) to w pięcioosobowym Oplu nijak się nie zmieści. Oczywiście o niezgodnych z zasadami bezpieczeństwa rozwiązaniach w ogóle nie myśleliśmy (szkoda zdrowia i pieniędzy), więc pozostało nam rozejrzeć się za czymś… No właśnie…
Pierwsza decyzja – czego w ogóle potrzebujemy?
Najpierw przyszło nam się zastanowić, czy w ogóle kupujemy drugi samochód, czy pięcioosobowy, czy siedmioosobowy i czy nie sprzedać naszego Opla. Rozważaliśmy przeróżne scenariusze i liczyliśmy w głowach… Bo z czworgiem dzieci i jednym autem może być ciężko. szybko wyobraźnia podpowiedziała sytuację w której jedno z nas z dzieckiem jest na balecie, a z innym dzieckiem właśnie w tym samym czasie trzeba na cito do lekarza jechać… Decyzja o dwóch samochodach zapadła więc prawie od ręki.
Drugi jej etap – ilość osób – trochę nam zajął. Bo czy lepiej jechać na wakacje dwoma samochodami, czy jednym? Mieć więcej przestrzeni i mniej głów w aucie, ale zawsze zajętych obydwu kierowców, czy w jedno auto zapakować cztery non stop gadające główki, ale zmieniać się za kółkiem? Ostatecznie zwyciężył argument ekonomiczny, gdyż doszliśmy do wniosku, że jedno auto zawsze spali mniej gazu, niż dwa na tej samej trasie. Stanęło więc na dokupieniu samochodu siedmioosobowego. Uff!
Druga decyzja – jaka marka i model?
To był etap opracowany głównie przez Niego. Po pierwsze, bo mężczyzna, po drugie, bo o analitycznym usposobieniu i po trzecie – bo mega racjonalny! Nie miałam wątpliwości, że zwyciężą argumenty pokroju: „Skoro X ma Opla Zafirę, to ja muszę mieć coś lepszego” i nie pomyliłam się. Po kilku dniach decyzja była podjęta. Stanęło na: Dacia Lodgy w gazie!
Mamy już Opla Merivę z trzyletnią instalacją LPG i dziś wiem, że jej montaż to była jedna z najsensowniejszych decyzji. Wciąż żałuję, że tak późno podjęta! Wiemy więc, że obecnie na gazie samochód porusza się prawie identycznie, jak w benzynie, co z mocnym zdziwieniem zauważył niedawno nawet mój wujo – fan i znawca motoryzacji do tej pory do gazu nieprzekonany! Nasz Opel jeździ dzięki silnikowi 1,6, co może przy jego wadze nie pozwala mu na wielkie zrywy w podjeździe pod Górę św. Anny na A4, ale na normalnej trasie jak najbardziej daje radę. Wyobrażam sobie, że Lodzia będzie zachowywać się podobnie… Testy, które znaleźliśmy w necie wskazują na „słabe, toporne wyposażenie” w środku… Cóż… Jeśli porównać je z autem, którym jeździmy – raczej będziemy zadowoleni 😉
I trzecia decyzja – używany czy nowy?
Cóż… Kiedyś wyczytałam, że kupno nowego auta to kompletny zbytek, ponieważ zaraz po wyjechaniu przez bramę dealera traci ono połowę wartości! To zdanie na długo ukształtowało moje myślenie o kupowaniu samochodów w ogóle. Teraz jednak pomyśleliśmy inaczej, trochę jakby od dupy strony out of the box 😉
Oboje nie jesteśmy mechanikami samochodowymi. Oboje nie widzimy różnic w lakierach samochodowych (chyba, że różnice są tak znaczące, jak między niebieskim, a zielonym). Oboje nie znamy się jakoś bardzo na samochodach. Oboje nie znamy nikogo, kto własnie sprzedawałby używaną przez siebie od nowości Dacię Lodgy. I oboje naczytaliśmy i naoglądaliśmy się materiałów o tym, jak w Polsce handluje się samochodami (np w tym wywiadzie). :O Postanowiliśmy więc zapłacić za własne poczucie bezpieczeństwa i bezawaryjności gdzieś w środku niczego podczas drogi na wakacje po okolicach, w których wrony zawracają… i kupić nowy samochód.
Ale! Ale! Gdzie to pioruństwo kupić?
Dawno, dawno temu myślałam, że kupno nowego auta odbywa się tak, jak to na filmach amerykańskich pokazują. Idziesz do salonu, kręcisz się, kręcisz, oglądasz różne modele, udajesz, że w ogóle jesteś tam z kompletnego przypadku, a zapytany przez sprzedawcę, odpowiadasz mimochodem, że tylko przechodziłeś i postanowiłeś zajrzeć, a skoro już tu jesteś, to może się przejedziesz… I że potem sprzedawca będzie się męczył i trudził, by cię przekonać, że potrzebujesz nowego auta, ty sporo w tym czasie wynegocjujesz i dodatków i zniżki i w końcu obaj – z uśmiechem na ustach (on, bo wykonuje plan, ty, bo „tyle wyrwałeś”!) – uściśniecie sobie dłonie i wyjedziesz swoim nowym nabytkiem 😀
Cóż… W przypadku tego auta i tego modelu..? Cytując klasyka – nic bardziej mylnego! Zaczęliśmy oczywiście od Internetu i nawet znaleźliśmy kilka ofert. Kiedy zaczęliśmy dzwonić i pytać o szczegóły okazało się, że dzielą się one jednak na: „samochód dostępny za dwa miesiące” i „nie sprzedajemy samochodów za gotówkę” (jeśli za gotówkę, to spooooro drożej). To nam skomplikowało nieco plany… Podzwoniliśmy więc po dealerach Dacii i dowiedzieliśmy się, że:
- można przyjść i zamówić sobie autko pod siebie – termin realizacji około kwartału,
- można zakupić auto, które dealer ma już zamówione i jest właśnie w trakcie produkcji, ale w konfiguracji, jaka jest już zamówiona,
- można zakupić auto, które stoi już na salonie i jest dostępne od ręki (znaleźliśmy nawet jedno, które było idealnie w naszej konfiguracji, jednak kiedy przemyśleliśmy, że ok, pojedziemy do Elbląga je odebrać, to w międzyczasie się ono sprzedało i już go nie ma).
Koniec końców, podczas jednej rozmowy z dealerem chyba z Warszawy zadałam pytanie, od którego winnam zacząć przed wykonaniem 75 telefonów po całej Polsce, czyli: „A ma Pan może podgląd w systemie, który dealer ma jakie auta zamówione?” I okazało się że miał! I w dodatku, że ta wiedzą tajemną może się ze mną podzielić. I jeszcze, że autko, o którym marzymy będzie dostępne już w styczniu w Zabrzu!
Yes!
My sobie więc czekamy na styczniowy transport z Maroka, a w międzyczasie w Facebookowej grupie Dacia Lodgy Polska śledzimy różne wątki i np. dowiedzieliśmy się o programie „Dacia dla przyjaciół” i już do naszej Lodzi mamy dokupiony kufer w cenie obniżonej o 800 zł 😛