Pierwsze Boże Narodzenie z dziećmi!

Boże Narodzenie to taki czas, który dla wielu spotykanych przeze mnie ludzi zdawał się być trudny. Jedni mieli prawie traumy z dzieciństwa, gdyż ich bliscy nie potrafili wskrzesić w domu prawdziwej świątecznej atmosfery. Znam opowieści o kłótniach, o alkoholu, o strasznych sytuacjach, których świadkami były dzieci. Oczywiście nie wszyscy moi znajomi mieli aż tak tragiczne świąteczne przeżycia, ale wielu z nich opowiadało, że w sumie zasiadali z rodzicami do kolacji i że były to bardzo sztuczne sytuacje w ich rodzinach.

Swoje Święta w rodzinnym domu przeżywałam również w kategorii „zło konieczne”. Źle znosiłam fakt, że raz w roku trzeba się było wystroić do kolacji, że cały dzień przeganiano mnie z kuchni, że trzeba było składać sobie życzenia (tak, wiedziałam, że mam być grzeczniejsza i nadal dobrze się uczyć), że nie można było odejść od stołu ani włączyć telewizora… Na co dzień nie należeliśmy do osób zbyt wylewnych w okazywaniu sobie życzliwości i emocji, stąd ten dzień wydawał mi się przynajmniej dziwny…

Gdzieś potem, w dorosłym życiu, złapałam, o co w Świętach chodzi i jak można je przeżywać. Co więcej – dotarło do mnie, że to ja sama ten dzień kształtuję. Owszem, zgadza się, istnieją pewne tradycje, jednak to, w jaki sposób i czy w ogóle chcę je realizować oraz tzw. świąteczna atmosfera zależą w dużej mierze ode mnie samej.

Po pierwsze – postanowiłam odpuścić

Bo pamiętam, że sporo nerwowej atmosfery wprowadzał fakt, że w moim rodzinnym domu nie wszyscy widzieliśmy konieczność sprzątania „na błysk”. Pisząc wprost: rodzice chcieli, by było na błysk w każdym kącie, mi natomiast nie zawsze chciało się sprzątać i kłótnie były gotowe. To pułapka, w którą – niestety! – wpadłam i w tym roku, zaganiając dzieci do sprzątania ich własnych pokoi „bo Święta”. I się zaczęło: a czemu musimy sprzątać? a my nie chcemy mieć czysto! a może nam odpowiada tak, jak jest? nie będę sprzątać! :O Przegadaliśmy tę sytuację potem z mężem i postanowiliśmy nie robić „świątecznych generalek”, bo widocznie nie są zrozumiałe dla dzieci. Wprowadziliśmy „cosobotnie generalki”!

Dalsze odpuszczanie poszło mi już lepiej. Uznałam, że okna umyte w sierpniu nie są jeszcze aż takie brudne, że podłogi nie muszą wyglądać tak, żeby można było z nich jeść (w końcu wszyscy zasiadamy do stołu) i że kąty poogarniamy sobie na spokojnie, jak będzie ku temu czas i wena. Nawet kuchnią zdołaliśmy się podzielić w odpowiednich momentach: kiedy ja sprzątałam jeszcze jakieś zakamarki, mąż z dzieciakami wzięli się za lukrowania pierników!

Po drugie – postanowiłam nie ulegać

Sprawa dotyczy wątku jedzenia. Ogromnie zdziwił mnie fakt, że można nie lubić wigilijnych potraw. W dodatku nasze dzieci praktycznie od początku naszej znajomości deklarują, że nie lubią i nie jedzą grzybów… Żadnych grzybów! I niestety wiedzą, jak grzyby wyglądają i że pieczarki to też grzyby… Światełko w tunelu zabłysło, kiedy raz dawno temu zrobiłam bigos. Z pieczarkami. Tyle, że nie krojonymi, a startymi na tarce. Pachniał albo wyglądał tak dobrze, że dwoje z czworga rodzeństwa się skusiło, posmakowało i uznało, że „takie małe grzyby mogą być”.

W Wigilię poszłam więc za ciosem. Wszystkie grzyby do wszelkich potraw zostały starte. Się okazało, że z wszystkich deklaratywnie nielubianych wigilijnych potraw ostatecznie wzięcia u dzieci nie miała tylko ryba, czyli karp i kompot z suszu. Yes!

Po trzecie – postanowiłam zmienić swoje tradycje

Prezenty! Hmm… Kto u was przynosi prezenty podczas Wigilii? U mnie w domu rodzinnym zawsze przynosiło Dzieciątko, dlatego prezenty pod choinką pojawiały się podczas kolacji, albo tuż, tuż przed nią. U mojego męża za to leżały sobie już od rana, natomiast rozpakować je można było po kolacji. Tak postanowiliśmy zrobić podczas tegorocznej Wigilii i… Wydaje się, że pomysł się sprawdził. Wprawdzie dzieci krążyły wokół choinki niemal cały czas, miziając paczuszki i próbując podejrzeć zgadnąć, co się w nich znajduje (jeden to nawet firmę „wygooglował”!), natomiast fakt otwierania prezentów PO kolacji dodał dzieciom motywacji, by wspólnie się pomodlić, do niej zasiąść i w miarę spokojnie zjeść.

Gdybym miała podsumować: oczekiwania vs rzeczywistość? to nadal szczęka mi opada, kiedy myślę sobie o tym, jak dzieci świetnie wkomponowały się w nasz dom!

0 0 votes
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments