wjazd do tunelu kolejowego

Przyszło i mi… się zacząć leczyć…

Nie, nie na głowę, bo na głowę już za późno 😉 Zaczęło się od puchnięcia stóp i podudzi. Ja niestety nie z tych, którzy problemami zajmują się od razu, więc trochę trwało zanim zgłosiłam się z tym do lekarza. Kiedy już jednak trafiłam – lekarka przekonała mnie, żebym położyła się do naszego powiatowego szpitala na badania. Się położyłam. Było to półtora roku temu, a ze szpitala wyszłam z wypompowaną wodą („odchudzonymi” łydkami) i diagnozą o niewydolności serca. I oczywiście zaleceniem: schudnąć. A! i jeszcze z toną leków do brania…

Niestety leki sobie odpuściłam…

W czerwcu tego roku nogi puchły nadal, tylko mocniej. Do tego zasypiałam prawie wszędzie, gdzie siadałam. I w zasadzie nie chciało mi się nic. Na wszystko miałam swoje wytłumaczenie. Nogi, bo siedzę, śpię, bo chodzę późno spać i się nie wysypiam, zmęczenie, bo intensywna praca przy konferencji online. Kiedy jednak okazało się, że nie mam jak dopasować dla siebie butów na lato, postanowiłam się znów położyć do naszego powiatowego szpitala.

Poleżałam 9 dni. W międzyczasie przeszłam sporo badań.

Wiedziałam, że mam niedoczynność tarczycy, jednak moje TSH przy przyjęciu wynosiło 10 (norma do 4,2)!

Coś czułam, że w końcu mogę nabawić się cukrzycy i miałam cukier w wysokości 150 mg/dL (norma do 100 mg/dL).

Diagnozę niewydolności serca podtrzymano, ale teraz w echu serducha doszła jakaś niewydolność zastawki mitralnej o_O…

Do tego dołączyło mega wysokie OB krwi.

I waga… W dniu przyjęcia do szpitala – 159 kg. W dniu wypisu – 149 kg, więc 10 kg płynów (wtf?) mi „wypompowano”.

Czytając epikryzę miałam wrażenie, że lekarze sobie otwarli atlas chorób, polecieli alfabetycznie i wypisali z co którejś literki po jednej przypadłości. I znów pół tony leków do brania i mnóstwo skierowań.

A potem się z tym wszystkim przespałam.

Kilka nocy.

I poczytałam i pooglądałam na YT trochę filmów. I zapadły decyzje. Bo było ich kilka.

Po pierwsze – zacząć gdzieś pisać. Wprost. Bez ściemy. Życie jest jakie jest, a ja mam tendencję do unikania realności. Więc będę pisać. Co jakiś czas. Tu. Wiem, że bloga prawie nikt nie czyta. Nieważne (nawet lepiej!). Będę pisać, bo to sposób na urealnienie mojej rzeczywistości. Dla mnie samej.

Po drugie – tabletki. Zaczęłam brać, przy czym zwiększyłam dawkę Lethroxu do 150. Obecnie moje TSH wynosi już 4,8, a ja nie przesypiam większości dnia.

Po trzecie – specjaliści. W szpitalu otrzymałam od jednego lekarza namiar na diabetologa. Jestem zapisana już na październik. Będziemy gadać i o tabletkach na odchudzanie (teraz musze zarobić trochę kasy!) i o przygotowaniu do zabiegu bariatrycznego. Zdobyłam również glukometr, więc będę mierzyć cukier. Do angiologa najbliższy termin – maj 2020, więc zapisałam się prywatnie – najbliższy piątek. To na razie tyle. Do endokrynologa wybiorę się z lepszym TSH w celu zrobienia USG. Hematolog – jestem na etapie szukania.

Po czwarte – bariatria. Moja największa decyzja, bo cholernie strasznie boję się zabiegów i tego, że nie dadzą rady mnie uśpić 😉 Zawsze mówiłam, że ja na stół operacyjny to tylko z wypadku. Okazuje się, że chyba jednak inaczej.

I po piąte (czy najważniejsze?) – moje własne zdrowie jest ważne. Tak samo ważne, jak każdego innego domownika. I męża i teścia i dzieci. Bo jeśli nie będzie ważne dla mnie, to nie będzie też dla nikogo innego. I już. I jeśli trzeba będzie gdzieś jechać, bo chodzi o moje zdrowie, to jadę. Nie przy okazji. Nie kiedyś tam. Nie – jak będzie czas. Dziś. Teraz. Już. Bo tak.

Omg. Czy jest światełko w tunelu?

0 0 votes
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Kamil
3 lat temu

Kasiu, dbaj o siebie, bo jak nie Ty to kto? Dużo zdrowia życzę!