Sobota u nas jest zawsze handlowa!

Zaczyna się co tydzień zwyczajnie. Jakieś śniadanie, przeważnie płatki i mleko. Z lodówki, albo spiżarki – właściwie teraz nie robi to temperaturowej różnicy. Potem kolejny etap – sprzątanie, bo przecież sobota to dzień, który właśnie na ogarnięcie domowego chaosu najlepiej wykorzystać. Jest cały wolny, jest sporo czasu, jest spokojnie i nie trzeba się spieszyć.

Marzę o tym, by wszystko przestało się brudzić…

Marzenie to niestety od ładnych kilkunastu lat umiera śmiercią naturalną dogorywa, odkąd o tym, że brud się pojawia znikąd, przekonywała mnie na pewnych wykładach starsza, zacna, z życiowym doświadczeniem osóbka. Od niedawna natomiast kurz, papierki, okruszki i wszystko inne w naszym domu pojawia się nie tylko znikąd, ale w dodatku mnoży się przez 7!

Dyżurom sprzątaczym powiedzieliśmy: NIE!

Na początku chciałam wprowadzić dyżury. Szczęśliwie, jeszcze zanim zdążyłam je rozpisać, okazało się, że nawet bez dyżuru nie zawsze każdemu chce się w domu zrobić to, o co inny poprosi. Przegadaliśmy więc temat i postanowiliśmy sztywnych dyżurów nie ustalać. Główny argument przeciw to fakt, że wykonania dyżurów trzeba pilnować, a na to nikt nie ma ani chęci, ani czasu, ani cierpliwości.

Wprowadziliśmy więc dodatkowy motywator. Pomyśleliśmy, że skoro dzieci i tak w każdy piątek otrzymują tygodniówkę, to można przecież również nagrodzić ich zaangażowanie w różne prace, które nie są nikomu na stałe przypisane (bo co jak co, ale w swoim pokoju lub jego części każdy porządkuje sobie wszystko samodzielnie). Teraz więc, kiedy trzeba rozpakować zmywarkę, powiesić pranie, czy ogarnąć coś w kuchni/przedpokoju/werandzie, pytamy, kto jest chętny do wykonania. Każda taka wykonana praca to jeden punkt na naszej Familiowej (jak podczas zakupu wpiszesz kod: kasiaplanuje, otrzymasz 5% rabatu!) tablicy. Na koniec tygodnia podliczamy punkty i – w zależności od zdobytego miejsca w rankingu – dopłacamy odpowiednią kwotę do tygodniówki.

Motywacja wzrasta

Sobotę więc wykorzystujemy do ogarniania rzeczywistości. Po pierwsze – porządki, czyli „Znowu macie całe szafy ciuchów na podłogach!”, czyli generalki w swoich pokojach. I po drugie – zadania dodatkowe. Zawsze jest coś – albo „coś” razy 7! – nabajzlowane w tzw. przestrzeniach wspólnych. Ogłaszamy zatem, co do zrobienia, zgłasza się, kto tam ma ochotę na co i działamy!

Uwielbiam ten moment, pełen werwy i energii: każdy dobiera sobie sprzęt, jaki potrzebuje, zakłada rękawiczki, szuka worków na śmieci, zagarnia potrzebne „psikacze”, bo przecież „Co ty tam wiesz, kurzu bez płynu się nie da.., no!” 😉 I znika później każdy tam, gdzie ma co do roboty… W domu nastaje względny, twórczy spokój, w którym wypijamy poranną dawkę kofeiny.

Względny!

Rzeczywistość nie znosi próżni, a rodzeństwa mają chyba alergię na współdziałanie w zgodzie! Pijąc więc naszą kofeinową mieszankę moglibyśmy co tydzień w zasadzie zacząć odliczać czas do pierwszej kłótni. Bo zawsze: ktoś komuś przeszedł, kiedy tamten nie chciał, albo wziął coś, czego on wprawdzie będzie potrzebował za pół godziny, ale już sobie przyniósł, albo ktoś wysypał śmieci, które jego zdaniem nie są jego, a innych, a on przecież tylko za swoje jest odpowiedzialny i cudzych sprzątał nie będzie, albo ktoś nie pozbierał swoich ciuchów, by ktoś drugi miał wolną przestrzeń do odkurzania… Zawsze! Nie ingerujemy. Nie ustawiamy. Nie organizujemy. Góra domu należy do dzieci i same uczą się w niej porozumiewać…

Jednym ze sposobów jest właśnie handel

A potem w życie włącza się matematyka. Bo okazuje się, że jeśli ktoś komuś pomoże, to przecież będzie szybciej i nie trzeba będzie samemu wszystkiego ogarniać. Co tydzień na nowo zaskakuje mnie, jak w małej społeczności szybko rozwija się mikroekonomia. „Chodź, pomożesz mi teraz, to ja tobie pomogę później przy twoich porządkach.” „Chcesz to? To weź mi pozamiataj, a ja potem odkurzę.” „Dam ci pograć na telefonie, ale zrobisz za mnie to czy tamto.” Pomysłów tyle, ile główek i rączek w potrzebie i w opadających jednak chęciach, bo przecież jest tyle innych fajnych rzeczy, które również można by jednak w tę sobotę, w tym wolnym czasie wykonać.

Czy działa? Cóż… Na razie początkiem końca naszej mikroekonomii jest – w lepszych przypadkach – próba zmian umów podczas ich wykonywania lub wręcz niedotrzymywanie umów z kontrahentem. Gdyby na takich podwalinach miała powstawać gospodarka, to byłaby dość prymitywna i musiałaby zakończyć się państwem policyjnym.

Praktyka pokazuje, że pomocne bywa wkroczenie Wielkiego Brata.

Zwłaszcza, gdy przychodzi on z czymś dobrym do zagryzienia przy wspólnym, wieczornym czegoś oglądaniu.

0 0 votes
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments