Lubię podsumowania… 2021

Uwielbiam te momenty! Już za dzieciaka w latach młodzieńczych pisałam je namiętnie w pamiętnikach. Siadałam końcem grudnia i miesiąc po miesiącu analizowałam na papierze to, co fajne było i to, co fajne może mniej. Nadal uważam, że koniec roku jest świetną do tego okazją. Do tego w mojej głowie wciąż kilka pytań, więc dziś na nie odpowiedzi. Stan na koniec 2021r. Do dzieła!

Czy mieszkać na wsi?

Oczywiście! I mimo wszystko. Dlaczego? Oczywiście, bo u nas wciąż cicho i spokojnie. Nie mam nic przeciwko miastom, ale jednak każda, dosłownie KAŻDA moja wizyta w Opolu, Prudniku lub na Śląsku potwierdza, że nie ma to jak nasze zadupie zacisze. Ten zgiełk. Tłumy ludzi. Ten pośpiech. Nope. To już nie dla mnie. Ostatnio pomyślałam sobie, że gdyby była możliwość, żeby na naszą wieś przywieziono nam zakupy spożywcze, to już chyba w ogóle bym z niej się nie ruszała.

Moja wioska to nadal jest oaza ciszy i spokoju. Wprawdzie jeden z jej krańców intensywnie się rozrasta: w tym roku powstała tam firma coś wykrawająca w drewnie, mocno rozwinął się sklep ogrodniczy, otwarli tam „Dino” i uruchomiono myjnię samochodową (czekam na „Biedronkę” i „Mc Donald’s”), ale wciąż jest to dość oddalona od nas część wioski. Tu, gdzie mieszkamy, robi się głośniej jedynie podczas żniw – bo kombajny – i da się to przeżyć.

Z mniej szczęśliwych wydarzeń, to w tym roku wysiadła nam instalacja elektryczna. Rozpoczęliśmy więc „erę remontu”. Tak, wiem, w każdym domu wcześniej czy później remoncik trzeba trzasnąć, ale ja naprawdę tego nie znoszę. Rok kończymy z wymienioną instalacją oraz nowym kotłem CO (o nim za chwilę). Przed nami wykończeniówka, ocieplenie dachu, jednej ściany i naprawa dachu w stodole. Wciąż jest co robić!

Martwi mnie za to nieustanne podżeganie wojny polsko-polskiej… W tematyce wieś kontra miasto kiedyś dotyczyło ono wykształcenia, dziś przyczynkiem jest ekologia. Martwi mnie, że winą za smog obarcza się ludzi palących w piecach. Załamuje – że inni przyjmują te opinie bezkrytycznie i że w ogóle nie mówi się np. o wpływie przemysłu na jego powstawanie (fajnie o problemie opowiedziało Centrum Kopernika w tym filmie).

G’woli ścisłości podrzucam garść info o wymianie starego pieca, tzw. „kopciucha” na ekologiczny z dopłatą z programu „Czyste powietrze”. Tak! Bo i my do programu przystąpiliśmy i piec już mamy za sobą.

Dom kupiliśmy ze starym piecem w 2015 roku. Wtedy jeszcze nikt o wymianach i obowiązkach z tym związanych w ogóle nie mówił, a nawet chyba nie myślał. Tak, rzeczywistość lubi się zmieniać i nie zawsze mamy na to wpływ. Z tym również trzeba się na wsi liczyć. Ale, ale! Do meritum. Za program „Czyste powietrze” na poważnie zabraliśmy się około maja/czerwca 2021r. Tak wyszło. Zebraliśmy potrzebne papiery (bez zaświadczeń o dochodach się nie obejdzie przecież) i złożyliśmy wniosek. Musieliśmy się spieszyć, gdyż w lipcu 2021 wprowadzono zmianę w programie i dotację na piec mogliśmy otrzymać tylko do końca roku.

Piec miał być wymieniany w połowie września, jednak p. hydraulik miał lekką „obsuwę” i dotarł do nas dokładnie 13 grudnia! Sama wymiana pieca zajęła jego ekipie dwa dni, wymiana jeszcze dwóch grzejników – kolejny dzień. Od 16 grudnia mamy w domu ekologiczne źródło ciepła. Yes!

Cenowo? Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich tych, którzy są przekonani, że ludzie na wsi to tacy głupcy, że nawet z rządowych dopłat nie chcą korzystać. LOL!

Zakup pieca – 12 500 zł (bo kocioł musi spełniać wymagania programu, a to i tak jest najmniejszy piec na rynku, bo mamy niską piwniczkę!).

Zakup części do montażu (sic!) – 6 500 zł.

Montaż – 2 000 zł.

W sumie koszty – 21 000 zł.

Dopłata z programu?

Na kocioł – 6 000 zł.

Na resztę – 6 200 zł.

W sumie zwrot po odliczeniu powierzchni domu przeznaczonej na działalność gospodarczą – 10 200 zł.

Realny wydatek? 10 800 zł!

W tej cenie kupiłoby się i zainstalowało ze dwa, może nawet trzy kotły z podajnikiem. Oczywiście gdyby nie kupować kotła klasy 5, czyli spełniającego „wymogi i normy” programu „Czyste powietrze”. Powodzenia tym, którzy będą chcieli nałożyć na wszystkich obowiązek (lol!) wymiany „kopciuchów” na ekologiczne źródła ciepła. Już widzę, jak każdy z radością wyskakuje z takiej kasy! 😉

Czy być rodziną zastępczą?

Dla mnie – być! Czy poleciłabym dziś takie rozwiązanie innym? Oj, mocno się waham… O ile samo nasze funkcjonowanie jako rodziny przebiega i rozwija się bardzo pozytywnie, o tyle z ubolewaniem muszę stwierdzić, że najsłabszym ogniwem systemu pieczy zastępczej okazują się być… urzędnicy.

Mieliśmy wątpliwą przyjemność znów przejść przez kontrolę ze Starostwa Powiatowego. Nauczeni doświadczeniem (poczytaj o poprzedniej) solidnie się do niej przygotowaliśmy. Najpierw poprosiliśmy o jej przełożenie ze względu na toczący się remont i dzięki temu daliśmy sobie więcej czasu. Załataliśmy dziury po właśnie zakończonych pracach związanych z kablami, dopilnowaliśmy, by wszystkie lampki biurkowe dzieci świeciły, a i sam dom był odpowiednio przygotowany. Panie przywitaliśmy uprzejmie acz z ograniczonym zaufaniem i trzymaliśmy się naszych popełnionych wcześniej między sobą ustaleń.

Przede wszystkim:

  • poprosiliśmy Panie o przedstawienie się (Panie bowiem weszły, zasiadły na wskazanych miejscach, wyciągnęły swoje papiery i zaczęły zadawać pytania… 😲) i wylegitymowanie czymś, co potwierdza, kto i po co je tu przysłał – z przedstawieniem nie było problemu, natomiast żadnego pisma os Starosty poświadczającego, że je do nas przysłał Panie nie posiadały (ostatecznie pokazały nam jakiś kod HTML – WTF?! – z jakiegoś posiedzenia Rady Powiatu),
  • odmówiliśmy odpowiedzi na pytania, które wykraczały poza zagadnienia wymienione w piśmie informującym nas o przeprowadzeniu kontroli w naszej RZ (pismo wymieniało zakres ustawowy, pytania z formularza przyniesionego przez Panie mocno go rozszerzały), czyli wszystkich dotyczących spraw opiekunów RZ,
  • nie wpuściliśmy Pań do pomieszczeń nie zajmowanych przez dzieci (np. do naszego dużego pokoju, który jednocześnie jest naszą prywatną przestrzenią – z jednej strony sypialnią, z drugiej firmowym biurem),
  • dokładnie przeczytaliśmy to, co Pani sobie zapisały w swoim formularzu i wypunktowaliśmy do poprawy to, co zapisały błędnie (inaczej, niż odpowiadaliśmy).

Czy w czymkolwiek nam takie działania zaszkodziły? Nijak! Mamy przeświadczenie, że dopóki działamy w zgodzie z Ustawą, która nas dotyczy (a znamy ją już lepiej niż nie jedna Pani z PCPR), naprawdę nic urzędnicy nie mogą nam zarzucić. Natomiast szok i niedowierzanie Pań, kiedy ze stoickim spokojem informowaliśmy, że nie udzielamy odpowiedzi, gdyż zgodnie z przesłanym przez Starostwo pismem ten, czy inny punkt nie podlega kontroli? Bezcenne!

Być może była to mała zemsta, ale niestety trzeba się liczyć z tym, że jeśli zrobi się ludziom z życia półroczny rollercoster, to oni naprawdę mogą stać się bardziej urzędniczy od samych urzędników.

Niedawno podczas spotkania grupy wsparcia dla RZ pani dyrektor PCPR poprosiła, by powiedzieć jej, jakiej pomocy od PCPR oczekujemy jako RZ. Do mnie kolejka nie doszła, ale z chęcią powiedziałabym jej, że wystarczy, naprawdę wystarczy nie raz, jak urzędnicy dadzą nam święty spokój. Ja wiem, ci ludzie mają swoją pracę i swoje obowiązki. I dobrze. Niech je wypełniają. Ja jednak marzę, by wypełniali je jak najbardziej dyskretnie jest to możliwe i wkraczali z pełnią swoich możliwości, gdy zwrócilibyśmy się do nich z prośbą o pomoc.

Czy prowadzić swój biznes?

Firma przeszła delikatne przekształcenie, ale sukcesywnie się rozwija. Przy czym, uwaga! – w końcu rozwija się tak, jak nie raz marzyłam i jak mi to pasuje. Po pierwsze – mam ustaloną stałą współpracę partnerską z firmą hostingową Smarthost (UWAGA! Z kodem ALESZCZYK otrzymasz 21% rabatu na ich usługi). Dzięki niej mogę praktycznie zrezygnować z realizacji zleceń dla klientów indywidualnych i lepiej skupić się na rozwijaniu własnych produktów. Po drugie – mogę planować sobie jeden większy projekt na kwartał wraz z odpowiednim czasem na przerwy. To bardzo mi odpowiada. I po trzecie – mam możliwość rozwijać podcast „Jak żyć w necie” i planuję wrócić do Slodziakom.pl, czyli produkcji etui do pomp insulinowych.

Czy kochać siebie?

W maju przeszłam w końcu zabieg rękawowej resekcji żołądka Sleeve – (poczytaj o przygotowaniach i samym zabiegu) i od tego czasu każdego dnia uczę się dobrze siebie traktować. Zarówno odnośnie jedzenia (naprawdę po takiej operacji je się porcje dziecięce!), jak i ruchu (odkrywam np. że spacery z psem robią bardzo dobrą robotę w mojej głowie!). Rok kończę mniejsza i lżejsza o jakieś 34 kg i czuję to na każdym kroku. Już mogę wyjść z psem na spacer, przejść się kawałek do sklepu, wejść na 2 piętro bez przystanku na odpoczynek, czy podbiec na przejściu dla pieszych. Do wiosny planuję rozjeździć się na rowerku stacjonarnym, a jak tylko zrobi się cieplej – zainwestować w rower. Móc w końcu pojeździć po lesie!

Nadal borykam się z obrzękami, ale chyba w końcu wygoją mi się rany na nodze. Wprawdzie pożegnałam się z panią doktor chirurg po tym, jak zadała mi za dużo bólu przy oczyszczaniu rany, ale mam zapas opatrunków i od około trzech miesięcy rany widocznie się zmniejszają. Na dniach będę robić badania krwi, a w połowie stycznia wybieram się na wizytę do jednego z warszawskich flebologów.

Czy mam marzenia na 2022?

Przede wszystkim nadal dbać o spokój. Co raz bardziej bowiem widzę, że tylko spokój mnie w wielu sytuacjach ratuje. I – jakkolwiek to brzmi – wrzucić na luz. To nie znaczy odpuszczać (zwłaszcza w sprawach ważnych), ale zdecydowanie mniej się przejmować. Uczę się mieć stale w głowie, że bez tego, czy tamtego świat się nie zawali i że cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych. Naprawdę.

Potem – rower. Tak, o tym, by wsiąść na siodełko i pojechać w siną dal, poczuć wiatr we włosach i poniuchać las marzę od decyzji o operacji. Na razie nie przeglądam nawet rowerów, by się nie nastawiać. Czekam na wiosenne promocje.

Dalej – urlop nad morzem. Z roku na rok przekładamy tę lokalizację ze względu na moje rany na nodze (same w sobie nie dają dolegliwości bólowych, ale w zasolonej wodzie pewnie poczułabym wszelkie zakończenia nerwowe). Mam nadzieję, że w tym roku wreszcie się to uda. A wtedy nic i nikt mnie z plaży nie przegoni!

I w końcu – ukochiwać siebie! Rzadko o tym wspominam, ale moja historia nie była li tylko pięknymi kwiatami usłana. Od czasu do czasu wracam na terapię, bo traktuję ją praktycznie jako jeden z elementów mojego rozwoju, samorealizacji i zdrowienia. Wprawdzie sporo pracy za mną, jednak wciąż łapię się na „starych automatyzmach”, dzięki którym bardziej pamiętam o innych niż o sobie. I oczywiście – w dbaniu o innych nie ma nic złego. Ja skupiam się bardziej na tym drugim elemencie. Pamiętać o sobie. Nie umniejszać siebie. Wzmacniać, uważniać swoje potrzeby. Trwać w kontakcie ze sobą i być dla siebie dobrą.

Tego i Wam życzę. Niech ten rok będzie dla nas prawdziwy, dobry i piękny!

5 1 vote
Article Rating

Może cię też zainteresować...

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments